Sprawdź co najbardziej różni wyjazd prywatny od podróży służbowej i czy targi to mini wakacje czy raczej prawdziwe rodeo.
1. Jak wygląda typowy dzień na wyjeździe służbowym?

Zależy wszystko od tego….kiedy ląduje samolot. Bywa i tak, że po kilkunastu godzinach lotu – wskakujemy do pierwszej łazienki na lotnisku – przebieramy się, myjemy zęby, malujemy i hop na spotkanie – ale to już przerobiłyśmy ostatnio, że przy zmianie kontynentu i z takim peselem to ciut „za dużo i zbyt optymistycznie”
Staramy się jednak mieć jeden dzień zapasu na przestawienie naszych organizmów.
Rano, gdy już na miejscu : śniadanie! To podstawa! Często kolejnym posiłkiem jest dopiero kolacja
No i potem wir wg. Rozkładu – targów/seminarium
Jest intensywnie – czasem każda chwila wolnego jest zbawiennna!
Zawsze sobie obiecujemy, że jakiś trening, czy coś bardziej aktywnego – by limfa się nie zastała – no ale no obiecankach często zostaje. Realnie rzecz biorąc – wyspać też się trzeba.
2. Jakie wyzwania najczęściej spotykacie podczas takich wyjazdów?

Opóźnionymi samolotami – nic tak nie podsyca miłości do lotniskowych foteli jak 6 godzin czekania na „techniczne trudności”.
Dziwnymi towarzyszami podróży w samolocie
Brakiem lokalnej gotówki – to już klasyk! Zwłaszcza gdy nagle trzeba dopłacić za autostrady podczas kursu taksówką. Wtedy wkracza nasz patent: „ojojoj-ojojoj” (tu obowiązkowo machanie rękami i mina na granicy paniki). To działa na dwa sposoby: albo taksówkarz wypuszcza nas bez dopłaty, albo ma nowych współpasażerów – na gapę! 😉
Czasem jeden dolar ratuje sytuację, a czasem jego brak zamienia ją w stresujący epizod, który potem wspominamy z uśmiechem. No cóż, taki urok podróżowania!
3. Czy macie jakieś sprawdzone sposoby na organizację pracy w ciągłym ruchu?

Zasada numer jeden: im mniej zaległości przywieziesz z delegacji, tym szybciej „odrobisz” te lekcje po powrocie. Więc pod telefonem i na mailach jesteśmy niemal non-stop – czujemy się jak operatorzy call center na pełnym etacie! 😉
Zasada numer dwa: fantastyczne zespoły na miejscu to klucz do sukcesu. W biurze dzielnie walczą z podbramkowymi sytuacjami, a kiedy nas nie ma, to trochę tak, jakby grały mecz w osłabieniu – i wciąż wygrywały. Bez was byłoby trudno, więc bijemy pokłony, bo jesteście nie do zastąpienia!
No i wbrew pozorom, podróże (czasem te 20-godzinne) to moment, kiedy głowa się resetuje. Człowiek spojrzy z dystansu na projekty i problemy, a czasem nawet wyśpi się lepiej niż w domu (choć wiadomo, w samolocie to trochę jak origami – człowiek zgina się na każdą możliwą stronę). A gdy wracamy, czujemy, że razem udało się dopiąć wszystko na ostatni guzik, niezależnie od wyzwań.
W skrócie? Najlepiej mieć przy sobie ludzi, na których zawsze można polegać – i kawę. Dużo kawy. 😊
4. Wiele osób wyobraża sobie, że wyjazdy służbowe to takie mini-wakacje. Jak jest naprawdę?

Wyjazdy służbowe jako mini-wakacje? Cóż, wyobraźcie sobie rodeo… tyłem do kierunku jazdy. Właśnie tak to wygląda – adrenalina gwarantowana, tylko leżaczka, słoneczka i palemki brak! 😉
Oczywiście są ogromne plusy – miejsca, które odwiedzamy, często zapierają dech w piersiach. Robimy zdjęcia, nagrywamy filmiki i pokazujemy je dzieciakom w stylu: „Patrzcie, mama była tu – ale nie pytajcie, kiedy spała”. Niemniej jednak, intensywność podróży, zmiana stref czasowych i inne „atrakcje fizjologiczne” (jak np. loty trwające tyle, co cały sezon serialu) sprawiają, że to raczej wyzwanie niż relaks.
Ale jest też coś wspaniałego – obycie! Po tych wszystkich wyjazdach wiemy, jak dolecieć, jak dojechać, jak dogadać się na drugim końcu świata (choćby na migi – sprawdzone, działa!). Okazuje się, że diabeł nie jest taki straszny, gdziekolwiek nie „wylądujemy”.
No i tak – gdyby nie praca w BART, to pewnie nie dotarłybyśmy do wielu miejsc, które teraz mamy na liście wspomnień. Staramy się choć na chwilę złapać słońce, zapamiętać widoki, spróbować czegoś nowego (choć czasem wymaga to odwagi – nie każdy lubi eksperymentować z kuchnią lokalną 😉). Ale w gruncie rzeczy to ciężka praca, której efekty czasem widać dopiero po dłuższym czasie.
Więc wakacje? Raczej maraton, tylko zamiast biegania jest walka z czasem, walizkami i strefami czasowymi! 😊
5. Czy zdarzają się sytuacje, które wydają się glamour z zewnątrz, ale w rzeczywistości są wymagające lub stresujące?

Wystąpienia przed dużą publiką, w j. angielskim. Kochamy to, ale też stresujemy się za każdym razem, zanim nie padną pierwsze słowa do mikrofonu.
Spotkanie z klientem gdzie naprzeciw ciebie zbiera się 10 osobowy zespół specjalistów i czujesz się jak pod ostrzałem pytań😊
O tak, wyobraźcie sobie: wchodzicie na spotkanie z klientem, elegancko ubrani, uśmiechnięci, pewni siebie… aż tu nagle naprzeciwko was zasiada 10-osobowy zespół specjalistów. I zanim zdążycie się przedstawić, zaczynają padać pytania jak z karabinu maszynowego! Czujecie się trochę jak na egzaminie – tylko egzaminatorów jest dziesięciu, a ściąg nie ma. 😊 Z zewnątrz wygląda to jak wielka korporacyjna gala – kawa w filiżankach, świetnie zaprojektowane wnętrza, profesjonalne prezentacje na ekranie… ale w środku walczycie o każdą odpowiedź, żeby nie wyglądać jak student, który zapomniał, że ma dziś kolokwium! To zdecydowanie nie glamour, ale satysfakcja po udanym spotkaniu? Bezcenna.
6. Co najbardziej różni wyjazd służbowy od podróży prywatnej?

Przede wszystkim CEL jest inny. Jedziemy, promujemy i przywozimy nowe projekty – bez tego, to bez sensu opuszczać biuro. Kto nas zna ten wie, że nawet na urlopy nie mamy czasu 😊
Dodatkowo gryzie czasem TĘSKNOTA za najbliższymi – a czasem wręcz odwrotnie. Okazuje się, że i takie odcięcie się od domowych problemów wspiera – by nabrać dystans, by w spokoju pobyć sam na sam ze sobą w pełnej koncentracji na zadania. ❤
Zmęczenie – w większości długodystansowych podróży docieramy na miejsce wymęczone i już w takiej formie wracamy. – Podobno na wakacjach z dwójką małych dzieci jest identycznie – no ale znamy to tylko z opowieści 😊
7. Czy macie jakieś zabawne lub nietypowe historie z wyjazdów służbowych, którymi możecie się podzielić?
Oj, mamy ich całkiem sporo, ale ostatnio złoty medal zdobył dziadek-biznesmen ze Szwajcarii, który w naszym rankingu nietypowych pasażerów samolotu wzniósł się na wyżyny (dosłownie i w przenośni). Wyglądał jak zasuszony stuletni Niemiec – z dwoma parami okularów na nosie na raz
(jakby jedna para to było za mało!) i miał, powiedzmy… bardzo luźne podejście do zasad savoir-vivre’u. Bekanie na cały samolot? Dla niego to był sport olimpijski.
Najlepsze było to, że nasza Kasia siedziała w bezpiecznej odległości i przez pół lotu płakała ze śmiechu, bo to nie ona miała zaszczyt siedzieć obok szanownego Pana. My za to mieliśmy do czynienia z wersją podróżniczego horroru zatytułowaną „FUUUJA”. 😅 Cóż, czasem w podróżach mamy „farta” – trochę jak Kasia Rasińska z Greenvitu, ale to już historia dla wtajemniczonych. 😉
8. Jakie umiejętności rozwijacie dzięki pracy w takich warunkach?
Przede wszystkim nauczyłyśmy się, że niemożliwe nie istnieje. Nieważne, gdzie wylądujemy, wiemy, że możemy na siebie liczyć w 100% – czy to w trakcie negocjacji, czy w środku nocy na lotnisku z walizkami większymi od nas samych. Po prostu się uzupełniamy!
Kasia to mistrz nawigacji – znajdzie najkrótszą drogę z punktu A do B, nawet jeśli po drodze trzeba przeprawić się przez dżunglę i przekupić taksówkarza cukierkiem. Gosia z kolei to mistrz medytacji – wyciszy się nawet w samolocie pełnym płaczących dzieci, a kiedy bagaż nie dojedzie na czas, spokojnie powie: „Przynajmniej lżej będzie w drodze powrotnej”.
Dzięki naszemu kochanemu działowi Marketingu rozwijamy też… mięśnie! Cóż, wiedzą, że tęsknimy za siłownią, więc nigdy o nas nie zapomną, pakując do bagażu 16 kg broszur i sampli. To tak, jakby powiedzieli: „Nie ma treningu, nie ma wyników”! 😊
A co jeszcze? Rozwijamy umiejętność improwizacji – na przykład wtedy, kiedy GPS pokazuje drogę, która kończy się polem kukurydzy, a my musimy zdążyć na spotkanie. Albo kiedy w restauracji zamawiasz coś brzmiącego jak „lokalny specjał”, a dostajesz talerz pełen czegoś, co wygląda jak kosmita.
To nie tylko praca, to szkoła życia – z dużą dawką śmiechu, solidnym bagażem (czasem dosłownie!) i nowymi doświadczeniami.
9. Czy macie swoje „must-have” w walizce, bez których nie wyobrażacie sobie wyjazdu?

Kasia: Powerbank – bo bez niego telefon padłby po pierwszej kawie na lotnisku- no i wiadomo GPS 😊 Strój na siłownię i buty do biegania – i tu przyznaję, to bardziej symbol ambicji niż realny plan, bo rzadko wychodzą z walizki. Ale liczy się podejście, prawda? Kamień szczęścia – zawsze na szyi. Bez niego nawet najbardziej udane pakowanie nie ma sensu! Podsumowując, mój bagaż to mieszanka praktyczności, rytuałów i odrobiny optymizmu (bo kto wie, może ten strój na siłownię faktycznie kiedyś się przyda!). 😊 Iqos – chociaż może niedługo wypadnie z listy… jeśli jeszcze kilka razy będę podróżować z Margaret, największą przeciwniczką palenia na świecie.
Gosia: wahadło i skrypty; oraz kolczyki – plotki w Bart głoszą, że to mój znak rozpoznawczy
10. Jak radzicie sobie z tęsknotą za domem podczas dłuższych wyjazdów?
Różnie bywa – to wszystko zależy od tego jak w danym momencie radzą sobie dzieci bez nas. Troszkę przywykłyśmy do wspólnych kolacji na kamerce – chociaż są kraje, gdzie tego typu aplikacje nie działają. Fajnie jest czasem potęsknić, by potem ten wspólny czas był taki wzajemnie siebie spragniony
11. Jak dbacie o swoją energię i zdrowie w trakcie intensywnych dni w podróży?
Margaret to nasza podróżna różdżka – trzyma przestrzeń od momentu wejścia na pokład aż do ostatniego lądowania w domu. Gdziekolwiek jesteśmy, zawsze wprowadza ten magiczny spokój (przynajmniej na tyle, na ile pozwala nasza podróżnicza logistyka). 😊
Kasia z kolei to strażniczka naszej zdrowej diety! Rano robi kawę z taką starannością, że samo patrzenie na nią dodaje energii – a do tego musi być jajko! Tak, jajko to nasz energetyczny wzorzec. Margaret już wie, że bez jajka z warzywami nie ma mowy o śniadaniu – bo jak inaczej zacząć dzień pełen wyzwań?
No i apteczka, nasza wierna towarzyszka! Jedziemy z pełnym arsenałem na każdą ewentualność: Stoperan, czopki, leki na gardło, przeciwbólowe – mamy wszystko. W podróży obowiązuje zasada: nigdy nie wiesz, kiedy się przyda. Lepiej być gotowym na wszystko, nawet gdyby miało to oznaczać ratowanie się w najmniej spodziewanych momentach.
Ale przede wszystkim: jesteśmy razem. Bez względu na to, co się dzieje, wspólne wyjazdy naprawdę zbliżają – bo nie ma nic bardziej integrującego niż walka z jet lagiem czy zamawianie jajecznicy w restauracji, gdzie nikt nie mówi po angielsku. 😊
12. Czy udaje się Wam znaleźć chwilę na zwiedzanie miejsc, które odwiedzacie, czy raczej czas wypełnia praca?

Na ambitne zwiedzanie jest stosunkowo mało, a ostatnio nawet brak przestrzeni, bo dużo tych wyjazdów, ale są momenty takie – że trzeba coś zwiedzić, doświadczyć, odetchnąć – dbają o to też nasi partnerzy – oni pokazują nam, że work-life balance to MUST HAVE. Zawsze mają starannie przygotowany schedule – spotkania; projekty; ale też nakarmić do syta i pokazać co nieco!
13. Co poleciłybyście osobom, które dopiero zaczynają przygodę z wyjazdami służbowymi?

Nie bać się! Samolot – doleci i wróci – od tego strachu zaczynałyśmy obie 😊 każda na swój sposób
Paliwa też mu starczy 😊 nawet jak leci naście godzin (Margaret specjalnie wybiera takie loty by było mniej niż 7h – na w razie w. gdyby bak był mały)
Monia i Weronika ❤ one zadbają by mapy i telefony działały – to ważne
Co kraj to obyczaj – warto poczytać gdzie lecisz, by się stosownie na daną kulturę nastawić
14. Jakie są największe korzyści z pracy w takim dynamicznym środowisku?
Totalny BRAK NUDY; umiejętność organizacji wielu rzeczy na raz – równolegle również z tym co dzieje się w tle, w biurze 😊
15. Czy jest coś, co Was szczególnie motywuje w tej pracy?

Margaret: Iskra szczęścia w oczach naszych kientów i partnerów, gdy mogą chociaż na chwilę z nami pobyć, porozmawiać
Ogromna satysfakcja – szczególnie gdy możemy dumnie prezentować cały nasz zespół – często gdy opowiadamy o firmie; o misji i planach; pokazujemy nasz filmik – to z łezką wzruszenia – DOSŁOWNIE!
Kasia: Dla mnie to przede wszystkim możliwość zdobywania nowej wiedzy i przełamywanie barier. Uwielbiam tworzyć i kreować nowe rzeczy – w końcu jestem w dziale rozwoju, czyli sercu tej firmy! To tu powstają pomysły, które potem widzicie w działaniu, a ja absolutnie nie zamieniłabym tego na nic innego. Motywują mnie przede wszystkim ludzie, którzy inspirują i chcą myśleć – prawdziwa burza mózgów! A gdy w grę wchodzi Przemysław Żmuda, to burza ma też swoje efekty dźwiękowe – czasem dość burzliwe. Ale wiecie co? To właśnie te dyskusje są strzałem w dziesiątkę! Nawet jeśli początkowo czujesz się jak w huraganie, po takim spotkaniu okazuje się, że mamy piękne, nowe wyzwanie dla naszego działu, które będzie rządzić przez następne kilka lat. I to jest dla mnie prawdziwa motywacja! Więc kiedy ktoś mi mówi, że za dużo myślę, zawsze przypominam sobie, że to właśnie takie burze mózgów są naszym motorem napędowym! 😊
Lubię też, jak te pomysły przeradzają się w realną sprzedaż dla firmy. Kiedy widzę, jak słupki sprzedaży windują w górę, to naprawdę sprawia mi ogromną satysfakcję – to jest ta magia, która napędza mnie do dalszego działania. Wtedy naprawdę czuję, że wszystko ma sens i wiesz po co to robisz. Bo nic nie motywuje tak, jak wiedza, że to, co robisz, ma realny wpływ na rozwój firmy i jej sukces. A kiedy pomysły zaczynają się przekładać na wyniki, to naprawdę daje kopa do pracy – bo wtedy wiesz, że masz udział w czymś wielkim. I to jest ta chwila, kiedy czujesz, że wszystko jest możliwe, a każdy dzień staje się kolejnym krokiem do czegoś jeszcze większego!